piątek, 26 lipca 2013

Recenzja książki Jana Witolda Suligi "Tarot. Systemy Wróżebne"


Od jakiegoś czasu zbieram się za napisanie recenzji sześćdziesięciostronicowej książeczki Jana Witolda Suligi pt. Tarot. Systemy wróżebne. W tej serii ukazały się jeszcze dwie podobne objętościowo broszurki, opisujące arkana małe i duże w tarocie (również tego samego autorstwa).

Prawdę powiedziawszy, nie bardzo wiem, do kogo jest adresowana ta książeczka – dla chcących poznać tarota, nauczyć się rozkładów, osób całkowicie zielonych w temacie? Dla osób, które znają znaczenie kart, a teraz stają przed decyzją – brać się za to czy nie? Dla ludzi, którzy chcą zarabiać jako tarociści? To ważne, ponieważ książeczka bardzo silnie pretenduje do roli przewodnika – dosłownie – w praktycznym wykorzystaniu tarota. Ale też układ treści zdaje się sugerować, że z tego miejsca jeszcze daleko do interpretacji kart i rozkładów, tutaj dopiero zajmujemy odpowiednie miejsce przy stoliku, tarocista i klient, naprzeciwko siebie („takie usytuowanie jest zdecydowanie lepsze niż sadzanie go obok siebie, co czyni relację z nim nadmiernie intymną”). Omawiana pozycja bardzo silnie precyzuje, kim powinien być tarocista, kim nie powinien być, jak należy się uczyć interpretowania rozkładów, jaka postawa jest właściwa, jaka niewłaściwa, mowa jest także o konsekwencjach i obciążeniach, a nawet, prawie, powiedziane jest jak to wszystko działa, nie mówiąc jednak do końca, jak działa...

To, co przede wszystkim uderza, to niepochwalanie, a wręcz zakaz robienia rozkładów samemu sobie. Jeszcze potrafię zrozumieć, że odradza się kładzenie kart typu: „zobaczmy, co mnie czeka w tym roku”, „zobaczmy, jak rozwinie się dla mnie ta sprawa”, „zobaczmy, lepiej wybrać propozycję X czy Y” itd., z tego względu, że – jak powtarza wielu – można być nieobiektywnym, czytać karty życzeniowo, rozkładać je życzeniowo, przenosić własne lęki i nadzieje… Ale w moim odczuciu – w trakcie poznawania kart, uczenia się znaczeń, w trakcie praktycznego obcowania z tym narzędziem – nie korzystanie z kart i nie weryfikowanie ich znaczeń w obrębie swojej rzeczywistości (czyli swojego życia), to jak nauka chwytów gitarowych w powietrzu.

W książeczce opisane są dwa sposoby „zdobywania szlifów” w dywinacyjnej praktyce: rozkłady robione klientowi i rozkłady robione klientowi, którego sobie wyobrażamy, nieistniejącego. Tarot jako narzędzie służące samopoznaniu, pracy ze sobą – zupełnie nie istnieje. Samodzielna nauka wróżenia według przewodnika powinna wyglądać następująco: „(...)mieszamy karty, zbieramy, przekładamy na trzy części od siebie i składamy w tym samym kierunku tak, jakbyśmy mieli komuś wróżyć przez telefon lub skype. Bierzemy pierwszą kartę z wierzchu i odkrywamy”. Nie stawiamy żadnego pytania, ale „wymyślamy sobie tego, komu wróżymy”, po czym szukamy w kartach problemu, z jakim ów klient do nas przyszedł oraz interpretujemy z dalszych kart odpowiedź. Pierwszy raz spotkałam się z tak osobliwą metodą poznawania tarota. To, co bardzo nie podoba mi się w takim podejściu, to sprowadzanie tarota do roli jednoznacznie usługowej, co jest z kolei bardzo wyraźnym celem autora (rozdział Wróżbiarstwo jako usługa). Adept, który pragnie uczyć się korzystać z kart zgodnie z instrukcjami przewodnika, od samego początku traktuje siebie jako „operatora narzędzia”. Ów adept sam w sobie być może ma dar (oby), ten dar może więc wykorzystać z pożytkiem dla klienta i zyskiem finansowym dla siebie.

Bardzo zaskoczył mnie taki sposób naświetlenia, co z kartami, dołączonymi do książeczki, można robić. Sześćdziesiąt stron (w tym kilka ilustracji) to niewiele, ale też nie sądzę, żeby to ograniczenia wydawnicze narzuciły właśnie taki styl przekazu. Całkowite odrzucenie kierunku pracy z kartami dla samego siebie jest dla mnie zupełnie niezrozumiałe, co więcej – wypacza w moim oczach w ogóle sens korzystania z nich! Z całej broszurki najdobitniej dociera do mnie fakt, że z tym tarotowym ogniem trzeba umieć się obchodzić, nawet niewielkie odstępstwo od przekazywanych zaleceń grozi niebezpieczeństwem, a tu jeszcze trzeba mieć na uwadze klienta i jego problemy.

Kolejnym kontrowersyjnym punktem są dla mnie uzasadnienia określonych stanów rzeczy, np. kiedy tarocista czyta karty jedynie w pozycji prostej, pomijając odwrócone: „Jest to błąd wskazujący na to, że drzemie w nich [tj. w takich adeptach] przesądne przekonanie, iż odwrócone karty wieszczą nieszczęścia i są – że tak powiem – złe”. Aprioryczna sentencja podana laikowi nie tylko tworzy błędne przekonanie, że kart nie odwraca się ze strachu, ale także dyskretnie podnosi autorytet tego, który odwraca.  W tym samym tonie można znaleźć bardzo wiele uwag i zdań, np. na temat przekładania. Karty, jak podaje Suliga, przekłada się w określonej kolejności, od siebie na zewnątrz, w stronę klienta: „Ruch przeciwny oznaczałby, że tarocista wróży samemu sobie”. Wśród tego typu zdań i wyjaśnień najsilniej poruszyło mnie poniższe wytknięcie: „Drugą tego przyczyną [wprowadzenia „mentalnego wirusa” do umysłu klienta, wpłynięcia na jego podświadomość] bywa składanie lub tasowanie tarota wizerunkami skierowanymi w stronę klienta (klient zauważa arkan Śmierć i podświadomie uznaje, że niedługo umrze). Jest to zachowanie nieprofesjonalne, niestety nagminne, podobnie jak wiara, że karta, która wypada w trakcie tasowania, coś znaczy”. Nie rozumiem zupełnie przekonań, na jakich Suliga opiera swoje pouczenie, ale bardzo nie podoba mi się mieszanie w ów wywód określeń nieprofesjonalny, niestety, wiara. Dodam, że poradnik nie precyzuje, jak należy się zachować, kiedy karta Śmierci pojawi się na stole, w rozkładzie.

W moim odczuciu, system wróżenia tarotem prezentowany przez Suligę jest niewiarygodnie sztywny, ortodoksyjny, ograniczony. Pełen wewnętrznych reguł, które i być może są oczywiste dla „profesjonalnych wróżów”, lecz niewiele wnoszą w istotę korzystania z kart i interpretowania ich , a sam sens owych reguł i obostrzeń jest mocno wątpliwy.

Podsumowując – książeczka Tarot. Systemy wróżebne była dla mnie zaskakującą lekturą. Mimo mojego szacunku do Jana Witolda Suligi i jego wiedzy, potwierdziło się niestety dawne odczucie, że z opracowaniami jego autorstwa nie jest mi po drodze. Ale z drugiej strony – cieszy mnie fakt, że taka publikacja się pokazała, czas poświęcony na przeczytanie na pewno nie uważam za stracony. Osobom interesującym się kartami i wróżeniem polecam, chociaż od siebie mogę dodać – z dystansem do rad.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz