czwartek, 9 maja 2013

Czego nie robię przed, po i podczas pracy z kartami



Kiedy przeglądam internetowe dyskusje na temat bhp pracy z tarotem, wyraźnie zaznacza się kilka „naczelnych zasad”, które w niedługiej przyszłości być może staną się kanonem i każdy, kto ośmieli się sięgnąć po karty tarota, będzie zobligowany do ich stosowania. O niemal wszystkich dowiedziałam się, kiedy już sama pracowałam „po swojemu” z kartami. Niektóre brzmiały nawet całkiem ciekawie, intrygująco.

Poniżej lista, czego nie robię:

Przede wszystkim nie oczyszczam kart. Nie pukam w blat, nie okadzam ich nad płomieniem, nie wykonuję żadnych innych rytuałów, które miałyby taki cel. Ogólnie z ideą, że karty mogą przejąć negatywną energię drugiej osoby, której się wróży, lub też być „zmęczone” ciężarem energetycznym dotychczasowych pytań, spotkałam się w internecie. Mimo tego, że jak najbardziej uznaję wzajemne energetyczne ingerencje, a nawet trudne emocje, jakie mogą „wisieć nad rozkładem”, prawdopodobnie do głowy nigdy by mi nie przyszło, aby upatrywać w kartach miejsca kumulacji tego typu „osadów”. Być może wszystko zależy od indywidualnego podejścia każdego tarocisty do swojej talii – ja swoje traktuje jednak przedmiotowo, nie upatruję w nich magicznych mocy większych niż w innych przedmiotach naokoło. Być może tarocista, który swoje talie traktuje „osobowo” – nadaje im pewną odrębną bytność, która wprowadza ryzyko „humorów w talii” oraz obiecuje „lepsze porozumienie”.
Ze swojej praktyki mogę jedynie zapewnić, że nieoczyszczane karty dają bardzo sensowne odpowiedzi.
W przypadku „braku porozumienia z talią” proponowałabym zastanowić się nad wewnętrznymi blokadami na pracę z określoną talią, charakterem stawianych pytań, „zanieczyszczeniami energetycznymi” (pozostając już przy tym nazewnictwie) między osobą wróżącą a proszącą o wróżbę, oraz tematem, który drąży.

Nie układam kart po skończonej sesji, nie układam ich także raz na tydzień, czy na miesiąc. Po skończonej pracy zdarza mi się kilkakrotnie je potasować i po prostu wkładam do pudełka. Przyznaję, że ułożenie kart bywa pomocne w ustaleniu, czy na pewno są wszystkie ;)

Nie mam strażnika talii. Również dosyć późno spotkałam się z ideą strażnika: z talii wybiera się jedną z trzech narzuconych „tradycją” kart – Głupca, Maga lub Kapłankę. Nie chciałabym obrazić odczuć osób, które takowych strażników posiadają... Do mnie jednak ta koncepcja zupełnie nie przemawia. Po pierwsze nie podoba mi się nazwa: strażnik, która zakłada określoną rolę tarocisty względem talii kart: kogoś od tego strażnika zależnego. Nie lubię tej nazwy, być może z tego względu, że w swojej pracy z własnym wnętrzem strażnicy zawsze oznaczali blokady i autoblokady. To określenie kojarzy mi się więc nie tylko z energią blokującą poznanie, do tego jeszcze w moim odczuciu to tak, jakbym zapraszała obce jestestwo duchowe do pracy. Zostawiając kontrowersje, jakie budzi sam tarot, energie poszczególnych kart traktowane są równorzędnie. Strażnika odbieram jako jakiegoś pośrednika między moją świadomością a „światem energii”. Po drugie dlaczego upowszechniła się koncepcja korzystania tylko z tych trzech kart jako strażnika?
Staram się nie oceniać pracy innych tarocistów, dlatego nie ma to dla mnie większego znaczenia, kto z tego korzysta, a kto nie. Z drugiej strony – jeżeli dopiero zaczynasz przygodę z tarotem, zadaj sobie kilka pytań: dlaczego tak? Dlaczego ta karta, a nie inna? Nie rób czegoś, bo inni „w temacie” tak robią. Tarot to zawsze praca indywidualna.

Nie rozkładam kart przy zapalonej świecy. Zazwyczaj rozkłady robię na biurku w otoczeniu komputera, komórki, głośników... nie zauważyłam wpływów elektromagnetycznych zakłócających robione rozkłady ;)

Nie czekam aż miną określone dni tygodnia, nie czekam ze specjalnymi rozkładami na specjalny czas, chyba, że naprawdę „coś mnie weźmie”, i świadomie chcę zanurzyć się w pewnej „magicznej atmosferze”, np. rozkład robiony w pełnię Księżyca. Jednak poza uromantycznieniem aury nie zauważam większej sprawdzalności czy pełniejszego odczytu z kart.

Nie potrzebuję daty urodzenia, imienia itd., aby zrobić komuś przyzwoity rozkład. Nie mam ochoty współuczestniczyć w tym micie. Data urodzenia jest bardzo przydatna ze względu na informacje numerologiczne, ale – przynajmniej u mnie – nie wpływa na „jakość połączenia energetycznego” z osobą, o którą chodzi. Umysł, nasze wnętrza, naprawdę nie podlegają ograniczeniom „świadomego kojarzenia”. Gdy koleżanka opowiada nam o przyjacielu jej sąsiada, to chociaż nie podaje jego daty urodzenia i imienia, my myśląc o tej osobie, podążając za tokiem opowieści, już nawiązujemy bardzo subtelny kontakt energetyczny z ową osobą – nawet nie wiedząc, jak ona wygląda.

2 komentarze:

  1. Zajmuję się tarotem zaledwie od roku, ale zgadzam się zupełnie z Twoim spojrzeniem na BHP. Co do strażnika talii, to czasami odkładając talię do pudełka kładę na wierzch jakąś kartę, którą lubię, żeby np. Diabeł czy 10 Mieczy mnie nie odstraszały przy wyjmowaniu ;) Tak w ramach pozytywnego nastawienia do rozkładu (karty takie jak Słońce, Cesarzowa, Gwiazda itp.).
    Co do zabiegów na poły magicznych, o których wspominasz, bardzo możliwe, że stymulują one naszą podświadomość, jest to jednak broń obosieczna: tak, jak możemy bardziej uwierzyć w swoje możliwości, jeśli dopełnimy wszystkich punktów, tak samo możemy się ograniczyć, jeśli uwierzymy, że talia "się zbiesiła", bo dotknął jej ktoś niemiły...
    Pozdrawiam!

    PS Jeśli byłabyś zainteresowana, prowadzę blog początkującej tarocistki :) (po angielsku).
    http://magdalenatarot.blogspot.ch/

    OdpowiedzUsuń
  2. Bardzo dziękuję za komentarz, a na bloga już zajrzałam :)

    Pozdrawiam!

    OdpowiedzUsuń